Dwudziestowieczny poemat filozoficzny powstały tuż po II wojnie światowej, w którym autor ubolewa nad niedojrzałością emocjonalną ludzkości. Utwór napisany jest niejednorodnym stylem: William auld stosuje zarówno tradycyjny rytmiczny wiersz rymowany, jak i wiersz wolny nierymowany, a nawet sięga po rozwiązania dadaistyczne i poezję graficzną oraz lingwistyczną.
Witaj, witaj murarzu, praojcze mój, Rubenie, któryś przez życie całe ciosał był kamienie, boskie rzeźbiąc gargulce i anioły dostojne, które później zdobiły świątyń wnętrza spokojne! Witaj, witaj Rubena potomku, któryś żagle swej karaweli co świt na maszt zaciągał smagle, któryś, piracie, żeglował po szerokim morzu, i który z córką karczmarza w jednym spałeś łożu; po czym bez pożegnania porzuciłeś brzemienną: na dnie mórz zniknąłeś – pieśnią cię witam codzienną! (I ciebie witam również, witaj córko karczmarza, prababko moja, która – jak to się zwykle zdarza – na łonie swym tuliłaś syna, gdy był mały, gdy dorósł, bezeceństwom żywot poświęcił cały: grabieżom, mordom gwałtom i bękartów dziesięciu był spłodził choć mężczyzna o niewielkim był wzięciu – lecz bezsilna wobec żądzy jest wola niewieścia. Jeden z potomków jego, wiosen mając dwadzieścia, w Polskę poszedł na wojnę, próbować się z ojczyzną; obficie tam był dowiódł, jak bardzo był mężczyzną, nasienia swego na córki nie skąpiąc i synów, zostawiając mi w spadku krocie polskich kuzynów!) I was, miriady praojców moich, coście brzemię pańszczyźniane dźwigali, cudzą orając ziemię: wasz prawnuk wam podobny radośnie dziś was wita, choć pewnie się zdziwicie, że on tak samo pyta o was, słudzy ubodzy, o wasze bóle, rany, jak o ciemięzców waszych się pyta zatroskany. Wam się dziwnym zdać musi, że możny syn pałacu, co rósł wśród złotych komnat, grał na zamkowym placu, i wasz nędzny potomek w fartuchu niewolniczym jakimś losu kaprysem okropnie tajemniczym – czy tego chcą czy nie chcą – dziś w mojej są rodzinie równy udział w krwi mając, co w żyłach moich płynie.
Ile religia dotyczyć ma Boga? Tu nasza wiedza bardzo jest uboga. Dla własnych celów pochopnie się głosi, Że jest jedynie jedna słuszna droga.
Wielkiej pokory naucza się stale. Boskich tajemnic nie poznał nikt, ale Oni je znają, gdyż badali sprawę I prze to oni nie mylą się wcale.
Prorok przed własny omamem się korzy, Siebie wpierw zwiódłszy innym myśl przedłoży: „Czyńcie tak i tak! Mnie słuchać musicie! Taki jest bowiem prawy Nakaz Boży.”
Zaprawdę wiara wasza rośnie w siłę, Rozważcie jednak czyny swe przez chwile: Mówić, że wasz Bóg jest – nie mój – prawdziwy Szorstkim tonem to... bynajmniej niemiłe.
U Greków niegdyś przeszło bez skandalu, Że jest Zeusem Jahwe po Baalu; I pozwolono mądrze i dojrzale Każdemu swego boga strugać w palu.
Nie znieważano żadnej z ksiąg na Krecie, Za prawd granicę Zwyczaj miano przecie, Bo mądrzy Grecy łączyli prawd wiele, Jakie istniały wśród ludów na świecie.
Księża lud grecki uczyli swobodnie, Z każdym się Kościół obchodził był godnie, Nikt nie miał prawa ludzi ignorować Za ich opinii herezyjnej „zbrodnię.”
Porównaj: Fahey, co dziś pracowicie Przez całe swoje agituje życie: „Społeczne prawa dla Chrystusa Króla Praw priorytetem winny być niezbicie!”
Wedłuk ginerałow wujna jest poczeba: rownie wudna, ziumna jak też i naniebna – ha, nu oczyweście, przecież wujin sprawcy wialce się bogicom pudli ci szubrawcy, w czas gdy my cierpimy za ich kumiterstwo; laurem los żylnierzy wiończy za murderstwo. Polatakicze wrzyszczom z każdej strony, że nasz neród przez świet cały jest okpiony, że już nikt neródu praw nie rasplektuje, bimbami wciaż karmią tą nienowiść zbóje. Ksiendza kakolikcy czy też prostatancy, Habrajkicy czy też inne oszukancy wygłaszajom tylko wielkie pruwdy nieba bi dla siebie ciągnąć bo im więcej czeba. (Bog wie dobrze komu wujna się opłaci, tam gdzie jedun walczy, drugi siem bogaci.) (Choć żyłnierze, ksiendze, purlamenta wszelkie walczom – pewnie – bez radości nazbyt wielkiej. To żałosne ale niezbudne jednakże: bi nienowiść zwilczać nienowiściom także.) Pulityka nasza wielka jest to siła! – bez niej nieprzyjaciel moc by nas zdusiła. Prawdy duwieść mogom tylko już kryteria: kolor skóry, język, wiara i misteria wysterczającymi dla nas są znakami; Bo nie morze być odmieńców miedzy nami.
powstanie ziemi narodziny życia Sargon Aleksander Zamenhof
-Olog zna tylko swoją -ologię znakomicie; nie lepiej ani gorzej od nas rozumie życie i Boga: kto odpowiedź potrafi podać ściśle, łże, gdyż fakt najpewniejszy nietrwały jest w umyśle. Tracimy cierpliwość, lecz od buntu każdy stroni, jak łania uciekając, gdy psia ją sfora goni. (Jest również i pies wielki przy boku zawsze – człowiek) My człowieka przyszłości spod naszych nędznych powiek Dojrzeć dziś nie możemy – jesteśmy jego cieniem I jeszcze nam nie wolno zwać się jego imieniem… My dziś władcy wszelkiego na tej ziemi stworzenia rybą byliśmy niegdyś – jakże się wszystko zmienia – (nędza nastała po was, mądrzy ojcowie wodni) a jutro już być może będziemy bardziej godni radości tego świata, zabawy, tańców, śpiewu, kiedy następcy nasi zrzucą obrożę gniewu. Tymczasem wciąż mierzymy naszym nędznym skalarzem. Oczy nasze są oknem (a może są witrażem), przyglądamy się… czemuś! lecz tylko własnej scenie, widoku innych już nasze nie zna rozumienie. Maskę na plecach mamy, a w brzuchu żar czerwony; gdy trzeba reprodukcję dla gatunku ochrony rozpocząć, to nie bacząc na własne niebezpieczeństwo (czyż dla potomków naszych nie będzie to przekleństwo?), grzbiet uginamy, by dla samicy tańczyć w słońcu, a łańcucha wykucie bardzie nagli przy końcu Niźli samoratunek (czajka, co jaj swych strzeże w gnieździe, jak lama piszczy, gdy widzie groźne zwierzę, co pragnąc porwać jaja ku gniazdu cichcem kroczy; odsłania się lisica, choć śmierć zagląda w oczy, gdy ku norze, gdzie śpią małe, psy już idą zgrają. Życiem potomków swoich indywidua trwają). Żyjemy by dać życie: lecz biada! to udręka – to przez nas sobie samym zadawana wciąż męka – nasze JA bowiem pragnie niźli to znacznie więcej;